Lubię, jak na etykiecie piwa browar je warzący zamieszcza jak największą ilość informacji. Do tych podstawowych, które w mojej opinii powinny być uwzględnione, należą skład oraz miejsce produkcji. To ostatnie jest szczególnie istotne w dobie browarów kontraktowych, warzących często w kilku browarach na raz. I wiem, że podawanie miejsca warzenia danego piwa bywa problematyczne, choćby w związku z kosztami przeprojektowywania etykiet w przypadku zmiany browaru, ale spokojnie można to rozwiązać inaczej – np. zamieszczając tę informację na stronie internetowej. Niestety nie wszyscy to respektują i ostatnio do tego niechlubnego grona dołączył Browar Hopster ze swoim Sour APA Marakuja.
Tak, na bądź co bądź bardzo ładnej etykiecie tego piwa miejsca uwarzenia niestety nie uświadczymy. W sumie nie wiem, z czego to wynika, ponieważ szczeciński browar kontraktowy Hopster swoje piwa jak dotąd warzył wyłącznie w Wąsoszu. Nie wiem, może jest to związane z tym, że mniej więcej w tym samym czasie w Browarze Wąsosz powstało do złudzenia podobne piwo pod zagadkową marką Lulu – btw. wie ktoś, co to za twór? W internetach na ten temat jest kompletna cisza…
Sour APA Marakuja to bardzo lekkie, nachmielone po amerykańsku ejl, zakwaszone dzięki za sprawą zaszczepienia brzeczki bakteriami Lactobacillus Helveticus – czyli, jakby to powiedział Tomasz Kopyra, zgodnie z duchem kraftu. Dodatkowo w piwie znalazły się płatki owsiane, które zwykle bardzo fajnie podwyższają pełnię nawet bardzo lekkiego piwa, skórka cytryny oraz zapowiadana już w nazwie marakuja. Jest to owoc dość często spotykany w sokach typu multiwitamina oraz w jogurtach. Smak świeżej marakui poznałem dopiero niedawno, gdy ten niewielki owoc pojawił się w Polsce w sklepach jednej z sieci dyskontów i od razu stał się jednym z moich ulubionych owoców tropikalnych. Jego galaretowaty miąższ ze sporą ilością pestek jest bardzo aromatyczny, a w smaku jest słodko-kwaśny i bardzo orzeźwiający. Niestety nie wiem, w jakiej formie marakuja została dodana do recenzowanego dziś piwa – domyślam się, że w formie jakiejś pulpy, choć z drugiej strony w butelce nie ma gęstego osadu, który by o tym świadczył. No, ale nic – muszę przyznać, że w teorii piwo zapowiada się naprawdę smakowicie. Ciekaw jestem, czy chłopaki z Hopstera sprostają moim oczekiwaniom ;).
Styl: sour american pale ale z marakują
Ekstrakt: 10%
Alk. obj.: 3,8%
IBU: b/d
Data przydatności: 30.11.2017
Kolor: Złote, dość mocno opalizujące.
Piana: Całkiem obfita, gęsta i drobna. W umiarkowanym tempie redukuje się do obrączki.
Zapach: Kwaśny, owocowy, zbożowy.
Smak: Jest umiarkowanie kwaśno i bardzo rześko. Marakuja jest wyraźna i faktycznie przypomina smak świeżego owocu. W tle przyjemna cytrusowość. Po ogrzaniu wychodzi słodowość, w tym także niestety słód pilzneński, którego, jak już tu wielokrotnie wspominałem, nie lubię. Finisz cierpki. Całość przypomina niskosłodzony sok multiwitamina. Goryczki brak.
Wysycenie: Wysokie, szczypie w gardło.
Muszę przyznać, że kwaśny, owocowy eksperyment wyszedł Hopsterowi naprawdę przyzwoicie. Jest kwaśno, rześko i owocowo. Jako, że zdecydowanie nie jestem zwolennikiem słodu pilzneńskiego, radziłbym jednak zamienić go na jakiś bardziej neutralny surowiec – jak np. pale ale. Obecnie po ogrzaniu piwo staje się bardziej słodowe, przez co wydaje się być cięższe niż jest w rzeczywistości. I tak jest to bardzo dobra propozycja na lato – oby więcej takich rześkich, lekkich piw :).
Cena: niestety nie zanotowałem :/