W sobotni wieczór (tj. 1 października) zakończył się dwudniowy I Szczeciński Festiwal Piwa, zorganizowany przez Centrum Kultury Euroregionu Stara Rzeźnia, które do współpracy zaprosiło Polskie Zachodniopomorski Oddział Terenowy Stowarzyszenia Piwowarów Domowych oraz Urząd Marszałkowski Województwa Zachodniopomorskiego. Na imprezie byłem ładnych parę godzin w sobotę, więc mogę co nieco powiedzieć na temat samego wydarzenia, jego formy organizacji itp., co niniejszym postaram się uczynić.
Mogę to chyba spokojnie napisać – I Szczeciński Festiwal Piwa odniósł sukces frekwencyjny i to pomimo nie najlepszego rozreklamowania imprezy. Przypomnę, że pierwsze publiczne informacje i zapowiedzi na jego temat pojawiły się mniej więcej na miesiąc przed wydarzeniem. Nie wiem, co było tego powodem, ale było to zbyt późno, choć na szczęście dzięki mediom społecznościowym info rozeszło się naprawdę szeroko. W piątek, z tego co widziałem na zdjęciach zamieszczanych w różnych miejscach w Internetach, były naprawdę duże tłumy i kolejki do poszczególnych stanowisk. Było to spowodowane głównie tym, że festiwal w tym dniu rozpoczął się o godz. 16:00, a zakończył się już o 21:00, więc czasu nie za wiele nie było. W sobotę było już lepiej, ponieważ impreza trwała od 10:00 do 22:00, więc wszystko było bardziej rozłożone w czasie, co przyniosło znacznie lepszy efekt. Pod tym względem jestem zadowolony, że na wizytę na festiwalu wybrałem właśnie sobotę.
Miejsce, w którym zorganizowano festiwal – Stara Rzeźnia – z pewnością ma potencjał na tego typu imprezy, chociaż plac wokół budynku miejscami przypominał teren budowy, co nie wyglądało jakoś mega atrakcyjnie. Generalnie miejscem eventu był jeden z budynków kompleksu zabytkowej rzeźni miejskiej, wybudowanej pod koniec XIX wieku i odrestaurowanej w latach 2013-2014. W 2015 r. oddano go do użytku jako Centrum Kultury Euroregionu Stara Rzeźnia.
Jeśli chodzi o samą lokalizację to spore zastrzeżenia można mieć do skomunikowania miejsca festiwalu z resztą Szczecina. Choć przez Łasztownię przebiega trasa kilku linii tramwajowych, to do najbliższego przystanku był naprawdę spory kawałek drogi i to przez mało ciekawe postindustrialne i portowe tereny. Było to o tyle istotne, że w sobotę całe popołudnie i wieczór dość mocno padało i powrót do domu na pieszo z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych. Sobotnia deszczowa aura ujawniła jeszcze jedno niedociągnięcie ze strony organizatorów. Chodzi mi mianowicie o brak przygotowanych namiotów i parasoli, które można byłoby rozstawić nad stołami i ławkami zlokalizowanymi na dziedzińcu na zewnątrz głównego budynku Starej Rzeźni. Efektem tego było jeszcze dotkliwsze ograniczenie i tak nielicznych miejsc siedzących. Na szczęście parasole w końcu się znalazły – niestety wówczas już padało od dłuższego czasu, więc stoły i ławki nawet po wytarciu pozostawały wilgotne.
Na potrzeby festiwalu przeznaczono wewnątrz bodaj 3 sale (przynajmniej o tylu wiem). W jednej z nich znajdowała się mini scena, gdzie odbył się m.in. pokaz warzenia piwa przygotowany przez członków PSPD, z Marcinem Stefaniakiem i Andrzejem Milerem na czele. W sali tej można było także wziąć udział w piwnych zabawach, jak np. kapslowanie na czas, czy też w quizach, w których na zwycięzce czekała nagroda. Do zagospodarowania tego pomieszczenia nie mam większych zastrzeżeń, choć być może brakowało w nim trochę miejsc siedzących – było jedynie kilka ławek i sof ustawionych w niektórych miejscach pod ścianą. Sporą ciekawostką w tym pomieszczeniu była możliwość degustacji piw domowych, które zostały przyniesione na festiwal przez piwowarów zrzeszonych w PSPD. I tak udało mi się spróbować genialnego brett ale, bardzo dobrego berliner weisse z imbirem i kiwi, smacznego weizena z wiśniami oraz saisona. Niestety nie zanotowałem sobie nazwisk autorów tych piw, za co przepraszam – jeśli któryś z piwowarów to czyta, niech da mi znać, to uzupełnię dane :).
Wspomniane wyżej warsztaty piwowarskie okazały się strzałem w dziesiątkę – podczas pokazu warzono piwo w stylu New England IPA. Niestety, z tego co słyszałem od Andrzeja Milera, który był głównym piwowarem festiwalu ;), podczas prezentacji zaginęła, czy też została ukradziona, część chmielu przygotowanego do nachmielenia warzonego piwa. Surowce potrzebne do gotowanego podczas festiwalu piwa były po prostu wyłożone tak, aby każdy mógł zobaczyć, z czego piwny trunek jest zrobiony. Szkoda, że próba stworzenia czegoś wartościowego dla obserwatorów skończyła się czyimś przykolegowaniem się do jednego z kluczowych składników IPA. Osobiście nie wiem, czy chmiel w końcu się znalazł, a jeśli nie, to jak sobie poradzono z tą sytuacją. Piwo uwarzone podczas festiwalu będzie można oczywiście spróbować, jak będzie gotowe – o szczegółach postaram się poinformować na blogu.
W drugiej sali ustawione zostały stoiska z piwem – choć udział w festiwalu zadeklarowało 12 wystawców to stoisk było mniej, ponieważ w kilku przypadkach z jednego stoiska korzystały 2 podmioty – tak było choćby z punktem sklepu Elysium i Browaru Hopster. Niemniej i tak sala ta okazała się trochę zbyt ciasna, jak na liczbę osób, które wzięły udział w festiwalu. W godzinach szczytu ciężko było przejść od jednego do drugiego punktu. Tłum był w sobotę dodatkowo kumulowany przez niesprzyjającą pogodę, ponieważ momentami naprawdę mocno padało, odpadły więc miejsca siedzące na zewnątrz. Ponadto poszczególne stoiska, jak dla mnie, zostały ustawione zbyt blisko siebie, przez co zdarzało się, że nie wiadomo było, która kolejka ustawia się do danego wystawcy. Piwo z beczek (do piwnej oferty festiwalu jeszcze wrócę) było serwowane z reguły w dwóch pojemnościach: 0,3 litra i 0,5 litra, choć niektórzy wystawcy się z tego wyłamali – i tak np. Browar Wyszak małe piwo serwował w pojemności 0,2 litra, zaś Browar Stara Komenda rozlewała małe próbki degustacyjne w plastikowych kubeczkach przypominających kieliszki. Poza tym stoiska były dobrze wyposażone w piwa butelkowe, jednak ze względu na to, że były sprzedawane w cenach pubowych (z reguły 10-12 zł), skupiałem się raczej na nalewakach.
Zmieniając trochę temat, sporo uwag mam jednak do kwestii informowania uczestników o kolejnych wydarzeniach, szczególnie o prelekcjach, które były prowadzone w oddzielonej od głównych pomieszczeń festiwalu. Może jestem głuchy, albo akurat byłem na zewnątrz, czy też w sali ze stoiskami, ale takie informacje do mnie nie dotarły. Niewidoczne były (jeśli w ogóle były) osoby z obsługi festiwalu, które często na tego typu imprezach pełnią funkcję mobilnych punktów informacyjnych. W tej kwestii niestety coś nie zagrało. A prelekcje były naprawdę interesujące – można było usłyszeć o średniowiecznym piwie, o historycznym piwie szczecińskim, czy też o podstawowych zasadach degustacji.
Powyżej poruszyłem już też temat szkła, do którego warto wrócić, ponieważ dla osoby zajmującej się degustacją jest bardzo ważny. Szkła festiwalowego, jak to często bywa w przypadku pierwszej edycji, oczywiście nie było. Uczestnicy mieli więc 3 możliwości: kupno firmowego szkła oferowanego przez stoiska, picie z plastikowych kubków oraz posiadanie własnego szkła. Ja wybrałem to trzecie rozwiązanie, ponieważ nie lubię pić z plastiku, a i nie zamierzałem zbędnie powiększać swojej kolekcji kufli, pokali i szklanek. Zabrałem więc ze sobą mały, zgrabny kufel o pojemności 0,3 l, który zakupiłem wraz z niemieckim piwem Grevensteiner z Browaru Veltins. Minusem tego rozwiązania było to, że nie bardzo było gdzie przepłukiwać szkła między kolejnymi degustacjami. I tu na ratunek przyszedł mi Browar Nepomucen, który chyba jako jedyny miał profesjonalną płuczkę, z której, dzięki uprzejmości Mateusza Kupracza (który od niedawna pracuje jako drugi piwowar w Nepomucenie, wcześniej warzył w Browarze Roch) i za jego pośrednictwem, mogłem korzystać, za co mu serdecznie dziękuję. Jeśli zostaną zorganizowane kolejne edycje, to mam nadzieję, że ta kwestia zostanie zorganizowana inaczej (np. zostaną udostępnione ogólnodostępne płuczki) lub każdy z wystawców będzie miał sprzęt do mycia szkła.
Przejdę teraz do clue festiwalu, wokół którego wszystko się obracało, czyli do piwa. W ciągu tych kilku godzin spędzonych w Starej Rzeźni, spróbowałem kilka ładnych piw o pojemności od 0,10 do 0,3 litra. Największe wrażenie wywarły na mnie następujące piwa:
- Wiśbier, czyli witbier z dodatkiem świeżych wiśni uwarzony w kooperacji Browaru Nepomucen i Browaru Szałpiw. Okazało się to bardzo intrygującym połączeniem – choć w smaku dominowała kolendra, to tło nie pozostawiało wątpliwości, że do piwa trafiły świeże owoce wiśni. Świetnie to było widać na finiszu, do którego wniosły one charakterystyczną owocową, trochę pestkową cierpkość.
- Fragum ambitiosum, czyli truskawkowy sour ale o bardzo trudnej do wymówienia nazwie ;), uwarzony przez Browar Szałpiw. Piwo, jeśli dobrze zapamiętałem, miało niestety w aromacie trochę zielonego jabłka (aldehydu octowego), charakterystycznego dla młodego piwa.
- Pszeniczne z Nowego Browaru Szczecin – to jeden z najbardziej utytułowanych weizenów. Jego autorem jest dobrze znany Michał Grossman, który tym piwem wiele razy plasował się w czołówce różnych piwnych konkursów. Właśnie takie weizeny lubię – było w nim sporo bananów, połączonych z bardzo przyjemną zbożowością i świetnie wkomponowanymi w to wszystko goździkami. Nie lubianej przeze mnie gumy balonowej na szczęście udało się uniknąć.
- Hardcore IPA ze szkockiego Browaru Brewdog – piwo to pojawiło się późnym popołudniem na kranie na stoisku sklepu Chmiel – Świat Piwa. Jest to imperialne IPA o potężnych parametrach, tj. o zawartości alkoholu na poziomie 9,2% alkoholu i ekstrakcie 20° Plato. Picie na samym końcu tak mocnego piwa nie jest najlepszym pomysłem, ale i tak mocno zapadło mi ono w pamięć jako świetna bomba chmielowa (150 IBU!), bardzo pijalna jak na swoją moc.
Wśród spróbowanych przeze mnie piw znalazły się też oczywiście średniaki, do których zaliczyłbym:
- Orange Pale Ale z Browaru Nepomucen – całkiem smaczne, mocno cytrusowe piwo, choć nie było w nim tego czegoś, co utkwiłoby mi w pamięci.
- Break IPA z Browaru Nepomucen – podobnie jak w powyższym przypadku, było smaczne, ale nie zapadające w pamięć. Wyraźne białe owoce w smaku i aromacie.
- Pospolite Ruszenie z Browaru Łańcut – american pale ale o super aromacie chmielowym, jednak w smaku, w warstwie słodowej coś mi nie pasowało – chociaż piwo było bardzo jasne, to w smaku pałętały się jakieś trochę opiekane, trochę karmelowe akcenty.
- Melon Pale Ale z Browaru Wyszak – pale ale single hop nachmielony nowofalową niemiecką odmianą Huell Melon. Nie wiem, od czego to zależy, ale ilekroć próbowałem jakieś piwo na nowofalowym niemieckim chmielu, to tylekroć każde z nich miało charakterystyczny posmak, którego nie bardzo umiem opisać. Tak też było i w tym przypadku, przez co piwo mi średnio podeszło.
- Biere de Garde z Browaru Stara Komenda – bardzo słodowe piwo, które, jak dobrze pamiętam, było z dodatkiem herbaty earl grey, albo samej bergamotki. Jako, że styl ten mnie aż tak bardzo nie kręci, zakupiłem jedynie próbkę degustacyjną – niemniej jakoś szczególnie aromatu znanego z earl grey w tym piwie nie wyczułem, co w sumie, jak pokazuje moje doświadczenie, jest sporym ewenementem, bo z bergamotką naprawdę łatwo przesadzić.
Było jeszcze jedno piwo, którego sobie niestety nie zanotowałem i po tych kilku dniach nie pamiętam już, co to dokładnie było. Ale myślę, że jest tak dlatego, że nie prezentowało sobą niczego wyjątkowego. Największym rozczarowaniem było dla mnie piwo sTEAm Time z Browaru Kraftwerk – IPA z dodatkiem earl grey i hibiskusa, które na kilometr waliło diacetylem – związkiem chemicznym o zapachu przypominającym masło. Piwo było ewidentnie wadliwe.
Najbardziej kontrowersyjnym wystawcą był browar EDI, który w branży bywa nazywany „browarem wyklętym”, tytuł ten niechlubnie dzieli z Browarem Koreb. Ma to swoje korzenie w kiepskiej jakości warzonych przez EDIego piw – dla przykładu napiszę, że jeden z ich sztandarowych produktów – Niefiltrowane – wygląda z reguły jak sok pomarańczowy, z uwagi na ogromną ilość znajdujących się w nim drożdży. W Internecie krążą zdjęcia tego specyfiku sklarowanego w lodówce, na których widać, że osad drożdżowy zajmuje prawie połowę butelki :). Czasami wręcz pod szyldem piwa sprzedawana jest gęstwa drożdżowa – ostatnio Bartek Nowak z blogu malepiwko.pl i browaru Port Gdynia wpadł na pomysł, aby spróbować na tym osadzie uwarzyć piwo domowe. Ciekawe, czy coś z tego wyjdzie :). Oczywiście ekipa ze Wschowy jest odporna na wszelką, nawet na najbardziej konstruktywną krytykę, wszelkie uwagi kwitując słowami w stylu: „to jest piwo naturalne!”, albo „tak powinno smakować naturalnie warzone piwo!”. Na festiwalu EDI rozstawił się z całkiem miłym dla oka stoiskiem, na którym powiesili pełno certyfikatów, dyplomów itd. Obok zaś postawili baner z tekstem podkreślającym, że wschowski browar swoje piwa warzy metodą tradycyjną ze słodu, chmielu i drożdży, naturalne jest również wysycenie. Z tego co mogłem zaobserwować, to ten rodzaj marketingu na festiwalu na pewno zadziałał i widziałem naprawdę sporo osób dziarsko dzierżących plastikowe kubki z logiem EDIego. Podobnie sporo osób wracało też z 6-pakami piw z innego niecraftowego browaru z Pomorza Zachodniego – Fuhrmann z Połczyna Zdroju. Mi osobiście na spróbowanie piwa połczyńskiego szkoda było czasu, zaś na EDIego zabrakło mi odwagi :).
Oczywiście nie zabrakło też tzw. strefy foodtrucków, gdzie można było coś zjeść. W tym roku być może nie była zbyt bogata, ale spokojnie można było się najeść – problemy jedynie mogli mieć wegetarianie. Do wyboru bowiem były m.in. burgery, bajgle, wędliny, czy też smażone ziemniaki. Zainteresowanie festiwalem było tak duże, że ponoć w piątek około godz. 18-19:00 foodtruckom pokończyły się zapasy – najwidoczniej nie spodziewały się tak wielu osób.
Ciekawym urozmaiceniem festiwalu, choć niezwiązanym z piwem, był pokaz walki rycerskiej połączony z kilkukrotną salwą armatnią. Rekonstruktorzy biorący w tym udział mieli na sobie barwy Chorągwi Księcia Szczecińskiego Kazimierza. Poniżej kilka migawek z pokazu.
Wieczorem, o godz. 20:00 rozpoczął się koncert szczecińskiego zespołu Antiplan. Nie znam jego twórczości, a i na koncercie już nie zostałem, więc wspominam o tym jedynie z kronikarskiego obowiązku.
Podsumowując, pomimo pewnych niedociągnięć, festiwal uważam za jak najbardziej udany. Początkowo, widząc listę wystawców, obawiałem się o różnorodność piw przez nich oferowanych, ale moje obawy okazały się płonne – wybór był naprawdę duży i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Jako, że była to pierwsza edycja imprezy, to nic dziwnego, że organizatorzy w wielu aspektach zachowawczo podeszli do tematu – myślę, że pod tym kątem będzie już tylko lepiej. Patrząc na frekwencję można powiedzieć, że w Szczecinie jest ogromne zapotrzebowanie na tego typu imprezę, dlatego grzechem byłoby festiwalu w przyszłym roku nie kontynuować. Możliwe, że trzeba będzie pomyśleć nad zmianą terminu, ponieważ przełom września i października wiąże się z bardzo niepewną pogodą (byle festiwal nie został przeniesiony na pierwszą połowę września – tan czas dla mnie od kilku lat jest sezonem urlopowym :P).
Mam nadzieję, że w następnych edycjach zaszczyci nas swoją obecnością więcej browarów spoza naszego regionu – i to z tymi najbardziej znanymi na czele. Podniesie to z pewnością rangę imprezy, która w tym roku miała raczej charakter regionalny. Na pewno wygranym na tegorocznym festiwalu okazał się Browar Nepomucen, który zaprezentował się chyba najbardziej profesjonalnie i naprawdę z szeroką gamą piw (6 nalewaków, duża ilość butelek). Gratuluję im mega odważnej decyzji, bo pewnie o imprezie nie dowiedzieli się z jakimś dużym wyprzedzeniem ;).
Należy brać pod uwagę też to, że jeśli festiwal się rozrośnie to być może trzeba będzie poszukać dla niego nowej lokalizacji – choć wiem, że i na terenie Starej Rzeźni można by wykorzystać jeszcze sporo powierzchni – m.in. budynek, który w tym roku stał pusty, a w którym znajdowały się toalety. Docelowo Szczeciński Festiwal Piwa widziałbym na Azoty Arenie, albo na terenie wokół niej, gdzie miejsca jest naprawdę dużo, a miejscówka ta, w porównaniu do Łasztowni, byłaby znacznie lepiej skomunikowane z centrum Szczecina. No, ale wiadomo – wiązałoby się to ze znacznie większymi kosztami ze strony organizatora. No nic, kończę te moje wypociny – mam nadzieję, że niniejsza relacja okazała się rzeczowa i na przyzwoitym poziomie oddała rzeczywistość festiwalową. Liczę, że za rok spotkamy się na II Szczecińskim Festiwalu Piwa – a więc do zobaczenia!
PS.
A czy Wy odwiedziliście I Szczeciński Festiwal Piwa? Podobało się? Chcielibyście podzielić się swoimi uwagami? Zapraszam do dyskusji w komentarzach :).
PS.2
Sorry, za średnią jakość zdjęć – były robione telefonem komórkowym :).