Kofeina – ostatnio doszedłem do wniosku, że ciężko mi bez niej funkcjonować. Uwielbiam dobrej jakości herbatę – zwykle zieloną i oolong, ale też lubię białą, żółtą. Najmniej cenię czarną herbatę – jak już to sięgam po jej bergamotkowy wariant, czyli earl grey. Lubię też eksperymentować z kawą i yerba mate. W czasie Wielkiego Postu postanowiłem przez dwa dni w tygodniu rezygnować z tej psychoaktywnej substancji ;). Dziś jest właśnie taki bezkofeinowy dzień, dlatego też dla przekory postanowiłem opublikować recenzję piwa Panakeja z Browaru Olimp w wersji z dodatkiem yerba mate, która już od jakiegoś czasu wisi mi w szkicach.
Z yerba mate mam już do czynienia od ładnych paru (a może już nawet od kilkunastu) lat. Moje początki z naparem z suszu z ostrokrzewu paragwajskiego były trudne. Chyba każdemu ciężko jest od razu polubić ten smak. Jednak się nie zraziłem i kupowałem yerbę różnych marek w poszukiwaniu tych, które najbardziej mi podpasują. Kupiłem sobie też dobrej jakości bombillę oraz okute metalem matero wykonane z drewna palo santo. Dziś po mate sięgam chętnie, choć rzadziej niż po herbatę, czy kawę.
Panakeja już raz pojawiła się na moim blogu i nie było to spotkanie dla mnie pozytywne. Później okazało się, że trafiłem wtedy na eksperymentalną partię z większą zawartością herbaty, która znalazła swoich fanów i trafiła na rynek jako bardziej hardcorowa wersja limitowana. Dla mnie jednak była przegięta, co znalazło odzwierciedlenie w średniej ocenie. W przypadku recenzowanego dziś piwa początkowo myślałem, że herbata earl grey została całkowicie zastąpiona yerbą. Tak jednak się nie stało i w Panakei znajdziemy zarówno jeden, jak i drugi składnik. Ciekaw jestem, czy jeden drugiego nie przykryje.
Podoba mi się etykieta yerbowej Panakei – wersja podstawowa ma granatową etykietę. Tu zdecydowano się na zmianę kolorystyki – wprowadzono kolor żółty z niebieskim motywem postaci tytułowej bogini. Jest czytelnie i przyjemnie dla oka. Kapsel oraz szyjka butelki oblana została czymś w rodzaju laku, a raczej parafiny, albo wosku. W każdym razie w odróżnieniu od znienawidzonego przez wielu laku, ten jest miękki i nie kruszy się.
Styl: american IPA z herbatą earl grey
Ekstrakt: b/d
Alk. obj.: 6%
IBU: 50-80
Data przydatności: 21.12.2019 r.
Kolor: Złote, lekko i równomiernie opalizujące.
Piana: Obfita, drobna i gęsta. Jest też trwała – opada do równej, około 0,5-centymetrowej
Zapach: Cytrusowy, przyjemnie herbaciany. Wyraźnie wyczuwalna jest bergamotka.
Smak: Dominantą jest herbata earl grey – przede wszystkim cytrusowa bergamotka, ale też przyjemnie taniczne tło. Finisz jest jakby lekko szorstki, co może być cechą wniesioną przez yerba mate. Goryczka umiarkowana, nieco zbyt długa.
Wysycenie: Umiarkowane, w kierunku niskiego.
Tak jak myślałem, herbata earl grey zdominowała to piwo, choć jej stężenie jest na umiarkowanym, zbalansowanym poziomie. Nie stawia języka kołkiem, obkurczając błony śluzowe jamy ustnej ;). Yerba mate jest słabo wyczuwalna – jej obecność jest zaznaczona w zasadzie wyłącznie na finiszu, gdzie podbija goryczkę i dodaje takiej ziołowej szorstkości. Przyjemne piwo.
Cena: piwo otrzymane w ramach współpracy ze szczecińskim sklepem specjalistycznym Chmiel – Świat Piwa