Szeroko pojęte IPA to całkiem pokaźna grupa różnego rodzaju podstylów, hybryd i wariacji, które w skrajnych przypadkach różnią się od siebie jak dzień od nocy. Ich cechą wspólną jest intensywne chmielenie. Wystarczy wziąć tu pod uwagę choćby milkshake IPA i double black IPA. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno mówiło się tylko o kilku podgatunkach – takich jak double IPA, black IPA, east coast IPA czy też west coast IPA. Te dwa ostatnie różnią się od siebie balansem bazy słodowej – west coast powinien być piwem jasnym, smukłym i wytrawnym, natomiast east coast cięższym, ciemniejszym i karmelowym w smaku. Dziś zrecenzuję West Coast IPA, które znalazło się w otrzymanej przeze mnie przesyłce od Browaru Bytów.
Przeglądając piwne blogi, jak również internetowe fora pokroju Jepiwki, często możecie spotkać się z narzekaniem, że większość IPA-ów na polskim rynku jest słodkich i karmelowych. Taki też był choćby legendarny już Atak Chmielu z PINTY, od którego wszystko się zaczęło (a przynajmniej polska piwna rewolucja), ale też i Rowing Jack z AleBrowaru. Mnie osobiście karmel nie przeszkadza. No, chyba, że mam do czynienia z new englandem, white IPA, czy też właśnie z west coastem.
Spośród piw nadesłanych mi przez Browar Bytów, wyróżnić można trzy serie. Są to piwa klasyczne, takie jak lekki pils oraz amber lager, są piwa nowofalowe – takie jak west coast, czy vermont IPA. Trzecią serią są imperialne portery uwarzone w kooperacji z Rockmillem (jeden z nich – „P” – jest już zrecenzowany). Zgodnie z zasadą, że zwykle w pierwszej kolejności degustuję piwa mocno chmielone, to mieliście już okazję przeczytać u mnie na blogu recenzję całkiem niezłego Milkshake PA.
Podobnie jak w tamtym przypadku, tak i przy okazji West Coast IPA nie mogę się powstrzymać od skomentowania wyglądu etykiety. Rzadko to robię, ale w tym wypadku muszę :). Po pierwsze sam projekt jest po prostu brzydki i tandetny. Po drugie ubolewam nad brakiem szczegółowego składu. Po trzecie bardzo nie lubię metalizowanych elementów, które dość skutecznie utrudniają zrobienie sensownego zdjęcia. Ot, autofocus aparatu zwyczajnie głupieje i nie wie, na czym ustawić ostrość. I za każdym razem sporo się nadenerwuję, aż uznam, że jestem zadowolony ze zdjęcia ;).
Styl: west coast IPA
Ekstrakt: b/d
Alk. obj.: 6,3%
IBU: b/d
Data przydatności: 22.09.2018
Kolor: Głęboko złote, opalizujące.
Piana: Bardzo obfita, drobna, sztywna i bardzo trwała. Śnieżnobiała. Zostawia ładny lejsing.
Zapach: Estrowy i chmielowy – sporo słodkich owoców (brzoskwinia, morela), trochę białych owoców i aromatów tropikalnych. Przyjemny.
Smak: Pierwsze co się rzuca na język, to słodycz – taka cukrowo-ciasteczkowa. Jest ona dodatkowo potęgowana przez słodki aromat. Na finiszu goryczka umiarkowana, jakaś taka pikantna, drapiąca w gardło (czyżby alkoholowa?). Samo piwo pozostaje jednak mdłe.
Wysycenie: Umiarkowane, w kierunku wysokiego.
Oj, coś tu się zadziało nieciekawego. Jak na ten styl West Coast IPA jest piwem zdecydowanie za słodkim, i to w taki nie do końca przyjemny sposób. Nie wiem, czy winowajcą nie jest tu przypadkiem jakiś problem z zacieraniem, przez co w gotowym piwie znalazły się niewystarczająco pocięte, niefermentowalne przez drożdże cukry. Ewentualnie coś mogło pójść nie tak przy pasteryzacji. Niemniej w west coast IPA tej słodyczy być nie powinno. Zastanawia mnie też ten pikantny finisz, który dodatkowo obniżał mi przyjemność z degustacji. Niestety, West Coast IPA z Browaru Bytów nie mogę zaliczyć do udanych piw.
Cena: piwo otrzymane w ramach współpracy z Browarem Bytów