Choć Czechy i Słowacja to kraje dość podobne pod wieloma względami, ale jeśli chodzi o piwo, podobieństw zbyt wielu nie ma. Przeciętnemu Kowalskiemu ten pierwszy kraj bardzo często kojarzy się z piwem – a Słowacja? Co najwyżej z jedną koncernową marką – Złotym Bażantem (Zlatý Bažant), warzonym w Hurbanowie. Tymczasem dzięki użytkownikowi portalu Wykop.pl o nicku bijotai otrzymałem możliwość spróbowania dwóch nowofalowych piw z powstałego w tym roku browaru kontraktowego BERHET z Bardejowa, który swoją produkcję zleca w browarach na Słowacji oraz w… Polsce. Zacznę od Apache, czyli american pale ale.
Browar wystartował w styczniu 2017 r. i jego założycielami są Jozef Havír oraz Miloš Harčarík, który jest też piwowarem domowym. Dla Miloša zajmowanie się piwem zawodowo nie jest więc niczym nowym, szczególnie że wcześniej zajmował się sprzedażą know-how browarniczego. Receptury są opracowywane w domu na zminiaturyzowanym sprzęcie, podobnym do tego z prawdziwych browarów. Poszczególne warki testowe mają po 100 litrów. Jak się okazuje warzenie kontraktowe na Słowacji nie jest proste – brakuje tam bowiem browarów, które mają wolne moce produkcyjne do wynajęcia. Początkowo BERHET warzył na malutkiej warzelni (5 hl) w Preszowie (Prešovský Pivovar), później część produkcji przeniesiono do Rożniawy (Rožňava), a także do Zawiercia (Browar Jana). Co ciekawe, BERHET miał też ostatnio swoje stoisko na tegorocznych Lubelskich Targach Piw Rzemieślniczych.
Na stronie internetowej browar podaje informacje na temat czterech swoich piw – american pale ale, american IPA, new england IPA oraz weizen. Co ciekawe, na portalu ratebeer.com są też oceny piw w innych stylach: golden ale’a, black IPA oraz saisona.
American pale ale to, obok american IPA, styl, od którego zaczynało wielu polskich rzemieślników. Dzięki amerykańskiemu chmieleniu i umiarkowanej goryczce świetnie się on nadaje jako „entry level” dla osób, które dotąd z piwną rewolucją nie mieli do czynienia. Dobra, sprawdźmy, jak Słowacy poradzili sobie z tym nowofalowym wyzwaniem :).
Według informacji zamieszczonych na etykiecie w zasypie Apache’a znalazł się słód pszeniczny, a do nachmielenia wykorzystano następujące odmiany: Warrior, Cascade, Simcoe oraz Ekuanot (która jeszcze nie tak dawno była znana jako Equinox).
Styl: american pale ale
Ekstrakt: 12,5%
Alk. obj.: 5%
IBU: 40
Data przydatności: 13.06.2018 r.
Kolor: Pomarańczowe, ciemnozłote. Opalizujące.
Piana: Niezbyt obfita, ale drobna i szybko redukuje się do cieniutkiej warstwy. Zostawia ładny lejsing.
Zapach: Słodowy, lekko karmelowy, ale też chmielowy. Pojawiają się owoce – głównie grejpfrut – oraz żywica.
Smak: Apache to piwo wytrawne, z akcentami karmelowymi. Jeśli chodzi o bazę słodową to jest w niej coś, co przypomina mi piwo domowe lub piwa z browarów restauracyjnych. Na drugim planie pojawia się chmiel – głównie cytrusy. Goryczka na finiszu wyraźna, zalegająca na podniebieniu.
Wysycenie: Umiarkowane, po kilkukrotnym zamieszaniu piwem w szklance szybko odgazowuje się.
Apache to american pale ale, jakich w Polsce mamy wiele. Niczego nie urywa, ale zapewne niczego urywać to piwo nie miało. Zrozumiałym jest, że aby zdobyć klientów, którzy do tej pory mieli kontakt jedynie z bezsmakowym koncernowym lagerem (ewentualnie z restauracyjnym jasnym, czy weizenem), trzeba być ostrożnym i nie proponować im od razu ekstremalnych doznań. W takim kontekście Apache jak najbardziej może się sprawdzić. Dla mnie jest ono ciut za bardzo słodowe, karmelowe (podarowałbym sobie słód karmelowy), a za mało chmielowe w smaku. Do niewielkiej korekty jest też goryczka, która mogłaby być ciut przyjemniejsza.
Cena: otrzymane w prezencie