Ostatnio na blogu pojawiły dwa zagraniczne piwa, czas więc wrócić do Polski. Choć mam obecnie w czym wybierać, to jednak – nauczony już doświadczeniem – w pierwszej kolejności muszę zabrać się za mocno chmielone trunki, bo te z czasem najwięcej tracą. Do dzisiejszej recenzji wybrałem więc piwo, które otrzymałem od ekipy Browaru Harpagan jeszcze podczas Szczecin Beer Fest. A jest nim Imbryczek Destrukcji – prawda, że świetna nazwa? Mam nadzieję, że zawartość butelki jej dorówna ;).
A potencjał na pewno jest, bo piwo to zostało uwarzone w bardzo przystępnym i przyjemnym stylu, jakim jest american wheat. Nie jest to jednak taki zwyczajny przedstawiciel tego stylu. Moją ciekawość w tym przypadku już na samym początku podsycił dodatek, który znalazł się w Imbryczku Destrukcji – czarna herbata lady grey. Jak już wielokrotnie tu wspominałem, od dłuższego już czasu zgłębiam świat herbat, głównie zielonych, choć nie pogardzę też oolongiem ;). Najmniej zbadaną przeze mnie częścią herbacianego świata są oprócz pu-erha, herbaty czarne. Jakoś nie ciągnie mnie do nich – i to zarówno do czystych, jak również aromatyzowanych, a właśnie do takich należy lady grey. Podobnie jak earl grey jest ona aromatyzowana olejkiem z bergamotki, a oprócz tego zawiera również skórkę cytry oraz kwiaty bławatka. Nigdy tej herbaty nie piłem, więc nie wiem, jak smakuje. Sądząc po opisie w smaku powinna być cytrusowa, co może dobrze komponować się z amerykańskimi odmianami chmielu. Czy tak będzie w rzeczywistości? Okaże się dzięki Imbryczkowi Destrukcji :).
Tak jak już wyżej pisałem – american wheat jest fajnym stylem, który często polecam dla osób niezaznajomionych z nowofalowym piwowarstwem. A to dlatego, że charakteryzuje się on intensywnym chmielowym aromatem przy stosunkowo niskiej goryczce. Jako, że herbata nie jest łatwym do użycia w browarze surowcem, trochę się obawiam, czy nie zaburzy ona charakteru „amerykańskiej pszenicy” (nie, nie jest to kryptoreklama najnowszego piwa od Grupy Żywiec 😉 ). Większość piw z herbatą, które miałem okazję pić, cechowała niezbyt dla mnie przyjemna taniczność, dająca nieprzyjemne odczucie ściągania na języku i podniebieniu, co często wręcz wnosiło dodatkową gorycz. Mam nadzieję, że chłopakom z Harpagana udało się tego uniknąć.
Jeśli chodzi o skład zamieszczony na etykiecie, to sugeruje on, że pomimo iż cytryna i bergamotka powinny być składnikiem samej herbaty, to jeszcze trafiły one do piwa osobno w formie kawałków skórki. Spodziewam się więc cytrusowej bomby :). Szkoda tylko, że na etykiecie nie podano szczegółów na temat użytych odmian chmielu :/.
O samym Browarze Harpagan, w którym warzy Krzysztof „Josefik” Juszczak, kilka słów więcej napisałem przy okazji poprzedniej recenzji uwarzonego przez niego piwa – tj. Ekstazy Pramakaka.
Styl: american wheat z dodatkiem herbaty lady grey
Ekstrakt: 12,5%
Alk. obj.: 5,6%
IBU: b/d
Data przydatności: 09.2017
Kolor: Żółte, pod światło jaskrawopomarańczowe, mętne.
Piana: Całkiem obfita, drobna i ładna. Zostawia ładny lejsing.
Zapach: Mocno cytrusowe, po zamieszaniu pojawia się coś, co mi nie odpowiada – jakaś delikatna kiszonka?
Smak: W smaku herbata przejawia się przede wszystkim jako ściągająca podniebienie cierpkość. Podbudowa słodowa zaczęła się chyba utleniać, ponieważ wyczuwam nuty miodowe – co w połączeniu z akcentami herbacianymi daje efekt herbaty posłodzonej miodem. W tle pojawia się bardzo przyjemny grejpfrut. Goryczka grejpfrutowa, wyraźna, lekko zalegająca. Po ogrzaniu bardziej wyczuwalna staje się delikatna kwaśność – zapewne od dodatku słodu zakwaszającego oraz skórki cytryny.
Wysycenie: Średnie w kierunku niskiego.
No właśnie, herbacianej cierpkości niestety nie udało się uniknąć. Być może taki jest po prostu urok piw z herbatą. Dobrze, że nie czekałem już dłużej z degustacją tego piwa – bo, choć Imbryczek Destrukcji ma datę do września br., to już zaczął się powoli utleniać. Na szczęście nie poszło to w słynny mokry karton, który swego czasu Tomek Kopyra wyczuwał w co drugim piwie :P. Poszło to raczej w delikatną miodowość, która jednak mogła zostać też podbita kwiatowością wniesioną przez bławatka. Tego jednak pewny nie jestem, ponieważ skojarzyło mi się to jednoznacznie z miodem. Coś niepokojącego zaczyna się też dziać w zapachu. Spodziewałem się jednak znacznie silniejszej cytrusowości – zarówno bergamotka, jak również cytryna są raczej schowane, a szkoda. Niemniej piwo to piło mi się całkiem przyjemnie :).
PS.
Choć american wheat jest obecnie bardzo „modne” wśród browarów, to dopiero zauważyłem, że ostatnio piwo w tym stylu recenzowałem… w listopadzie ubiegłego roku! Makabra ;).
Cena: otrzymane w ramach współpracy z Browarem Harpagan*
*Tak naprawdę to butelkę tego piwa, podobnie jak Ekstazę Pramakaka, zwyczajnie wyżydziłem ;).