Po recenzji malzweina z Browaru Okrętowego jeszcze przez chwilę pozostanę w klimatach niemieckich. Tym razem nie zajmę się jednak kolejnym stylem wywodzącym się z Niemiec, ale nowofalowym piwem uwarzonym przez tamtejszy kraftowy browar. Otwarty w 2015 r. Rügener Insel-Brauerei w Rambin na wyspie Rugii specjalizuje się w piwach, które w niemieckich sklepach są rzadkością. Bodaj całe ich portfolio to ejle – pośród 12 piw znalazły się nawet dwa piwa kwaśne! I właśnie jednym z nich – Seepferd, który wg etykiety jest nie tyle piwem kwaśnym, co dzikim, chciałbym się dzisiaj zająć.
Może niektórych z Was tym zdziwię, ale z punktu widzenia nowofalowego beer geeka Meklemburgia i Brandenburgia są straszne. Choć w w prawie każdej ciut większej miejscowości są tzw. „getrenki”, to dominują w nim jasne lagery, warzone w koncernowych lub dużych regionalnych browarach. Z górnej fermentacji spotkać najczęściej można weizeny, weizenbocki i ewentualnie koncernowe altbiery. Ejle są niestety rzadkością. Ba, nawet piwa wędzone, z którymi wiele osób interesujących się piwem kojarzy Niemcy, są w tych landach praktycznie niedostępne. Dlatego browar, który w swoim ofercie ma imperial stout, dubbla, tripla, saisona, czy wild ale jawi się jako naprawdę spore wybawienie i to pomimo tego, że piwa z Insel-Brauerei są, jak na niemieckie warunki, zwyczajnie drogie, przez co z pewnością nie cieszą się popularnością wśród tamtejszych konsumentów, którzy przywykli do kupowania za jednym zamachem całych skrzynek piwa.
W przypadku Rügener Insel-Brauerei ciekawe są nie tylko style warzonych piw, ale sam proces produkcji. Choć w polskim internecie nie znajdziemy wiele informacji na temat tego browaru, to jednak ciekawy wpis na jego temat, autorstwa użytkownika Pierre Celis, dostępny jest na forum piwo.org. W relacji tej czytamy, że choć browar mieści się w blaszanej, nowoczesnej hali, to jednak korzysta z tradycyjnych metod produkcji piwa, w tym m.in. z fermentacji w otwartych kadziach. Ba, browar z Rugii eksperymentuje nawet z leżakowaniem swoich piw w drewnianych beczkach! Każde piwo jest też nagazowywane naturalnie dzięki refermentacji w butelkach. Butelki świetnie wyróżniają się też na półkach sklepowych, a to za sprawą papierowej, szarej owijki, która mi osobiście kojarzy się produktami marki Bearnard warzonymi przez radomski Browar Dionizos, teraz chyba znany jako browar Czarny Kot (?).
Seepferd, co na język polski tłumaczy się jako konik morski, świetnie wpisuje się w morską stylistykę, która jest cechą charakterystyczną Rügener Insel-Brauerei. Jest to pierwsze niemieckie nowofalowe, kraftowe piwo na moim blogu :). Tak jak już wyżej wspomniałem, jest to wild ale, czyli jasne, dość lekkie piwo fermentowane dzikimi drożdżami Brettanomyces. Nie wiem, czy niemiecki browar zdecydował się tylko na ten jeden gatunek tych pożytecznych mikrobów, czy też kadź zaszczepiono jakimś blendem. Ponoć bretty pokazują w pełni swoje możliwości, gdy podczas fermentacji towarzyszą im Sacharomyces i produkują wtedy najbardziej charakterystyczne dla dzikusów aromaty – siana, stajni, konia, czy też świeżo garbowanej skóry. Piwa, które fermentowane są tylko dzikimi drożdżami, często zamiast w kwaśność idą w nuty winne, owocowe. Piwo na etykiecie określone zostało jako sour ale, więc jest szansa na dość pokaźną kwaśność, na co zresztą liczę :). Warto też w tym miejscu zauważyć, że tradycyjne niemieckie piwowarstwo zna piwa kwaśne – takie jak np. berliner weisse, czy gose, ale powstają one poprzez zakwaszenie brzeczki bakteriami kwasu mlekowymi, a nie dzikimi drożdżami.
Jeśli chodzi o szczegóły na temat składu piwa, to tu przeżyłem pewien zawód. Niestety zarówno etykiety, jak i strona, są zaprojektowane na modłę rzemieślniczą, to skład jest bardzo enigmatyczny, brakuje też choćby podanej wysokości ekstraktu. Szkoda, bo psuje to trochę efekt.
Styl: sour ale
Ekstrakt: b/d
Alk. obj.: 5,5%
IBU: b/d
Data przydatności: 26.01.2018 r.
Kolor: Złote, opalizujące.
Piana: Biała, bardzo obfita i drobna. Dość szybko opada. Zostawia śladowy lejsing. Widać, że piwo jest mocno wysycone.
Zapach: Już w pierwszej chwili zwiastuje dzikość. Są jasne, kwaśne owoce – trochę cytryny, trochę dojrzałych jabłek, agrestu.
Smak: Seepferd to piwo umiarkowanie kwaśne, ale jednoznacznie dzikie. Dominują w nim różne kwaskowate owoce. Trunek jest wytrawny do kości, nie ma w nim grama słodyczy. Na finiszu pojawia się jakby pszeniczna zbożowość. Finisz cierpki, podobny do smaku rozgryzionej witaminy C. Goryczki brak.
Wysycenie: Już wyraźne syknięcie przy otwieraniu kapsla zwiastowało wysokie wysycenie i takie jest w rzeczywistości. Trochę szczypie w gardło.
Naprawdę fajne piwo :). Nie ma żadnych wątpliwości, że swoje zrobiły w nim bretty ;). Seepferd do trunek bardzo wytrawny, orzeźwiający – świetnie sprawdziłby się w upalny dzień. Aż szkoda, że miałem tylko małą butelkę 0,33 litra, bo jej zawartość zniknęła w momentalnie :). Całość psuje trochę ciut za wysokie nasycenie – mam jeszcze jedno piwo z tego browaru i wiem, że muszę je w miarę szybko wypić, aby nie skończyło się to przypadkiem granatem. Niemniej jeśli jesteście fanem piw kwaśnych i będziecie w sklepie w północnych Niemczech, w którym zobaczycie Seepferd na półce, możecie je śmiało brać :).
Cena: piwo otrzymane w prezencie